Jarosław Królewski: AI to rozwinięcie, a nie zastąpienie człowieka


Porozmawialiśmy z prezesem Wisły Kraków Jarosławem Królewskim

19 kwietnia 2025 Jarosław Królewski: AI to rozwinięcie, a nie zastąpienie człowieka

Na czym stoją rozmowy z Wojciechem Kwietniem? Jak działa AI w skautingu Wisły Kraków? Ile Wisła ma długów i jaka jest jej ogólna sytuacja ekonomiczna? Jarosław Królewski w obszernym wywiadzie zdradza nam kulisy krakowskiego klubu. Z tego wywiadu dowiecie się również między innymi czy Wisła jest w stanie funkcjonować bez socios, czy prezesowi dużego klubu piłkarskiego wypada wchodzić w ostre potyczki słowne z kibicami i dziennikarzami. Porozmawialiśmy również o tym jakie benefity daje bycie laureatem prestiżowej nagrody Young Global Leaders 2025.


Udostępnij na Udostępnij na

Jarosław Królewski razem z Jakubem Błaszczykowskim i Tomaszem Jażdżyńskim w 2019 roku uratowali Wisłę przed upadkiem. Z czasem Królewski stał się większościowym właścicielem i prezesem klubu. Od tego czasu stara się zrewolucjonizować zarządzanie klubem piłkarskim poprzez wprowadzanie do niego zaawansowanej technologii. Na razie nie daje to wymiernych efektów w postaci awansu do Ekstraklasy, ale jak mówi sam zainteresowany to jest „learning path”. Systemy jak i sam Królewski cały czas się uczą. Do systemów było mi dane zajrzeć i muszę przyznać, że wyglądają naprawdę ciekawie, ale wciąż wymagają jeszcze sporo pracy o czym dowiecie się z poniższej rozmowy.

Nagranie rozmowy trwało 45 minut. Sztuczna inteligencja pomogła w przepisaniu jej co oszczędziło autorowi tego wywiadu żmudnej i czasochłonnej pracy skracając czas przygotowania z kilku godzin do zaledwie godziny.

Piotr Potępa (iGol.pl): Na początku chciałbym Ci pogratulować nagrody Young Global Leaders – to chyba coś wyjątkowego prawda?

Jarosław Królewski: Dziękuje, zajęło mi to siedem lat intensywnej pracy i zaangażowania, ale finalnie zostałem przyjęty do grupy Young Global Leaders wybranej przez World Economic Forum.

Dokładnie 114 osób – z tego, co czytałem – z całego świata, które redefiniują bycie liderem w zmieniającym się świecie. Zgadza się?

Tak, to ogólne założenie programu. Proces selekcji jest bardzo rygorystyczny – żartowałem nawet, że prześwietlono historię całej mojej rodziny z rodowodem ukochanego czworonoga. Bardzo uważnie analizują kandydatów, również przez specjalistyczne agencje, z którymi współpracują. Daje to ogromną wartość. Pozwól, że podzielę się krótką anegdotą – zaraz po oficjalnym ogłoszeniu zostałem przyjęty do grupy około 1000 osób na jednym z komunikatorów. Laureatów z ostatnich 20 lat. Tego samego wieczoru pisałem już z założycielem Wikipedii – Jimmy Walesem o jego potencjalnej wizycie w Krakowie w celu promocji jego nowej książki. To było naprawdę ciekawe doświadczenie.

Baza wartościowych kontaktów się powiększa.

Zdecydowanie. To ogromna szansa. Myślę, że jako Polacy rzadko mamy okazję, by nasz głos był słyszany na globalnym poziomie – szczególnie w kontekście technologii. Dlatego traktuję to jako bardzo prestiżowe wyróżnienie i zamierzam godnie reprezentować nasz kraj i związaną z tym odpowiedzialność.

Co oznacza redefiniowanie bycia liderem?

Uważam, że wiele dużych korporacji, państw i organizacji znajduje się obecnie w procesie poszukiwania własnej tożsamości. Zostało zakwestionowane przekonanie, że istnieją jednoznaczne odpowiedzi na wszystkie pytania. Sztuczna inteligencja obala wiele dogmatów. Trwa nieustanne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym dziś i w przyszłości będzie przywództwo – czy oznacza ono autentyczność, wiedzę, merytokrację, a może synergię tych wartości. Właśnie takie dyskusje odbywają się w ramach tej społeczności – m.in. na temat dochodu podstawowego czy globalnych wyzwań. Sam uczestniczę w nich z pokorą i chęcią nauki, bo i ja nadal mam wiele do nauczenia się.

Pewnie wyznaczasz sobie już kolejne cele?

Tak. Jednym z moich celów było dołączenie do tej społeczności – i to się udało. Chciałbym, aby polska myśl inżynierska była słyszalna na całym świecie. Chciałbym, abyśmy byli kojarzeni z nowoczesnymi branżami: sztuczną inteligencją i big data. Uważam, że Polska może być liderem w tych obszarach.

W kontekście Wisły Kraków – choć rzadko o tym mówię publicznie – mam wizję, by klub funkcjonował nie tylko jako sportowa organizacja, ale również jako technologiczne laboratorium. Chcemy współpracować z najlepszymi studentami, doktorantami i naukowcami, by tworzyć własne narzędzia technologiczne i sprzedawać je na świecie. To pozwoliłoby klubowi uniezależnić się od lokalnego rynku i otworzyć na nowe źródła przychodów – chociażby przez model software-as-a-service czy rozwój własnych urządzeń analitycznych.

Widziałem Twój wywiad u Bogdana Rymanowskiego, chyba z zeszłego miesiąca, i wspominałeś tam, że będziecie sprzedawać własne produkty. Czy mam to rozumieć tak, że planujecie oferować innym klubom na przykład algorytmy do wyszukiwania piłkarzy?

Chcemy tworzyć rozwiązania, które umożliwią budowę własnych modeli gry, systemów do analizy zawodników czy trenerów. Oczywiście pojawią się głosy kibiców pytające, dlaczego te systemy nie działają jeszcze perfekcyjnie u nas. To zrozumiałe – jesteśmy w trakcie rozwoju. Warto też zauważyć, że algorytmy uwzględniają wiele wrażliwych czynników – zawodnik może być idealny według danych, ale jeśli nie chce przyjść, albo trzeba za niego zapłacić więcej niż możemy sobie pozwolić, system nic nie poradzi. Jeżeli nie podążamy za rekomendacjami lub mieszamy się w ich logikę, efekty są słabsze. Dodatkowo ograniczają nas obecnie kwestie budżetowe. To nie znaczy jednak, że te same systemy nie mogą świetnie działać w innych klubach.

Jak to dokładnie wygląda? Na jakiej podstawie algorytm ocenia zawodnika? Przypisuje wartości do jego umiejętności jak w Football Managerze?

Działa to w ten sposób, że tworzymy tzw. „game model” – czyli koncepcję, jak chcemy grać jako Wisła Kraków. Dla każdej pozycji definiujemy zestaw kilkudziesięciu czy nawet kilkuset cech, które są istotne z punktu widzenia taktyki, zespołu i samego zawodnika. Gdy mamy kandydata, wrzucamy go do systemu. Pierwsze wersje miały setki wskaźników – było tego za dużo. Teraz staramy się ograniczać liczbę prezentowanych metryk. System wyświetla ocenę – np. na zielono, jeśli zawodnik pasuje do modelu, lub na czerwono, jeśli nie.

Wisła
Wisła Kraków

A skąd pochodzą dane? Wrzucacie do systemu nagrania, czy opieracie się na bazach danych?

Korzystamy z integracji z różnymi dostawcami danych – zarówno dotyczącymi wydarzeń boiskowych, jak i parametrycznych opisów zawodników. Pierwszy etap to ocena algorytmiczna, a następnie, jeśli wynik jest pozytywny, przechodzimy do bardziej pogłębionej analizy – np. oglądamy nagrania wideo.

Nie obawiasz się, że kibice zarzucą Ci brak emocjonalnego podejścia do transferów? Że brakuje „czucia piłki”?

Wydaje mi się, że to całkiem dobrze działa. Oczywiście zapewne nigdy nie oprzemy się wyłącznie na algorytmach – zawsze będzie element intuicji, dyskusji, doświadczenia ludzi. Uważam jednak, że system może pełnić funkcję członka sztabu szkoleniowego/skautingowego, który wypowiada się na podstawie danych. To kolejny głos przy stole – obok skautów, trenerów czy byłych zawodników. Traktuję to jako rozwinięcie, a nie zastąpienie człowieka.

No dobra to teraz opowiedz mi jak wygląda u Was cały proces decyzyjny jeśli chodzi o transfery.

Mamy dokumentację, która pokazuje krok po kroku, jak wygląda cały proces. Źródłem ciekawych nazwisk mogą być nasze listy, propozycje menadżerów, własne obserwacje. Zaczynamy od analizy danych – w naszym systemie WK Data Platform wykorzystujemy dane z platform takie jak np. WyScout, RespoVision, Transfermarkt, własnych kamer – często w formie danych surowych. Następnie odbywa się analiza wideo. Jeżeli kandydat nadal spełnia nasze wymagania, przechodzimy do weryfikacji w tle – sprawdzamy kwestie formalne, środowiskowe, opinię w szatni. Po tym następuje akceptacja na wyższych szczeblach, w tym ocena finansowa. Każdy etap ma przypisane odpowiednie role i osoby odpowiedzialne. Wszystko jest przejrzyste i zorganizowane.

Możesz pochwalić się już jakimiś sukcesami działania tych algorytmów? Czy są konkretne nazwiska, które Wisła zyskała dzięki systemowi?

Jesteśmy w procesie. Traktuję naszą platformę jak dodatkowego członka sztabu – takiego, który nie ma intuicji, ale mówi językiem danych. Obok mamy Pawła Brożka, Filipa, Piotra i szefa sportu V. Bashe – każdy z nich ma swoje zdanie. System działa jako jeszcze jeden głos, który wskazuje kierunek – np. świeci się w przypadku niektórych danych – na zielono albo czerwono. Traktuję to obecnie jako narzędzie wspierające, które cały czas udoskonalamy, analizujemy jego skuteczność i wyciągamy wnioski.

Czyli najpierw pojawiają się liczby, a potem następuje weryfikacja przez ludzi?

To zależy. Na razie to działa jak dialog – czasami skauci czy osoby z działu sportowego wychwytują błędy systemu i wprowadzają korekty. Ale są też sytuacje, w których dane zwracają uwagę na coś, czego człowiek mógł nie zauważyć – np. jak dany zawodnik wypada w meczach o dużym ciężarze gatunkowym. Dla nas to bardzo ważne, bo Wisła często gra mecze pod dużą presją. System pozwala nam to analizować i lepiej rozumieć zawodnika.

Wisła
Wisła Kraków

A kto ostatecznie podejmuje decyzję transferową?

Formalnie decyzja należy do dyrektora sportowego – w naszym przypadku to Vullnet. Następnie trafia ona do mnie w kontekście finansowym. To standardowy układ odpowiedzialności.

W wywiadzie u Pana Rymanowskiego użyłeś sformułowania „radical honesty”. Liczę na to, że teraz też będziesz „radical honesty”. Chciałem zapytać o sprawę od której wyrósł nam pomysł na ten wywiad. Czy prawdą jest, że Wisła miała problem z wypłatami dla drużyny rezerw i juniorów? Możesz to skomentować?

Pewnie – powiem szczerze. W klubie funkcjonuje tzw. wskaźnik Jarosława – 1,35. Oznacza to, że dążymy do tego, aby opóźnienia w wypłatach nie przekraczały 1,35 miesiąca. Ten wskaźnik to wynik naszego budżetowania, które musieliśmy zmienić po sprawie z Panem Mandziarą – mówiąc delikatnie, pojawiły się nieoczekiwane okoliczności i dodatkowe zobowiązania. Zbudowaliśmy budżet bez zakładania pewnych ryzyk, ale rzeczywistość nas zaskoczyła. W efekcie opóźnienia sięgnęły równowartości ok. 3,5 miliona złotych – czyli tych 1,35 miesiąca funkcjonowania klubu – 3 miesięcy wynagrodzeń 1 drużyny. Trzymamy się tego jako naszego wewnętrznego limitu.

Rozumiem, że zdarzają się momenty kryzysowe?

Tak, były miesiące, w których przekraczaliśmy ten poziom – ale są też takie, gdzie wszystko jest na czas. Dotyczy to zarówno zawodników, jak i pracowników. Czasami ktoś ma zaległości, a inni – wszystko uregulowane. Obecnie jesteśmy blisko tego wskaźnika, może z odchyleniem rzędu 30% dla niektórych. Uważam, że trzeba mówić o tym uczciwie – i tak, bywają takie miesiące.

Jakieś rozwiązania żeby uniknąć takich sytuacji?

Tak, wpadłem ostatnio na pomysł – w moim odczuciu dość innowacyjny jak na polskie realia. Skoro już dopuszczamy sytuacje, w których klub zalega z wypłatami, chcemy traktować to jako formalny instrument długu. Chcemy go oprocentować ale nie na minimalnym poziomie tylko na takim, który daje realną korzyść, jest atrakcyjny dla zawodnika lub pracownika. Chodzi o to, by ci ludzie czuli, że ich pieniądze w czasie oczekiwania „pracują” dla nich. To forma uczciwego kompromisu.

Pytanie czy klub stać na to żeby te korzystne odsetki wypłacać?

To jest część większej restrukturyzacji. Jeśli zatrudniamy ludzi – zawodników, trenerów, pracowników – musimy ponosić odpowiedzialność za stabilność finansową. Jasne, można byłoby powiedzieć „nie stać nas”, ale wtedy trzeba by było zwolnić 30% personelu. Zamiast tego próbujemy utrzymać zespół, szukamy nowych przychodów – zarówno sponsorskich, jak i inwestorskich. Zmieniliśmy też sposób monitorowania zadłużenia – nie jesteśmy już zaskakiwani, jak wcześniej. Jesteśmy na bieżąco z tym, co się dzieje i pracujemy nad długoterminowym bezpieczeństwem.

Jaka jest obecnie sytuacja ekonomiczna i finansowa Wisły Kraków? Wspominałeś u pana Romanowskiego, że długi historyczne zostały spłacone. Czy dotyczyło to również długu wobec Bogusława Cupiała?

Ten dług traktujemy jako tzw. „niemy dług” – funkcjonuje on między Stowarzyszeniem Towarzystwa Sportowego a spółką Wisła Kraków. Formalnie istnieje, ale jest nieściągalny, bo zarządzamy nim my sami. Umorzenie generowałoby skutki podatkowe, więc rozliczamy go w odniesieniu do aktualnych strat i regularnie go pomniejszamy. Część już umorzyliśmy, ale nie traktujemy tego zobowiązania jako realnego zagrożenia finansowego. On nie ma wpływu na bieżące funkcjonowanie klubu.

Czyli traktujecie go bardziej księgowo, niż operacyjnie?

Dokładnie. To nie jest zobowiązanie do spłaty, które miałoby wpływ na naszą płynność finansową. Pan Cupiał nie ma obecnie żadnych akcji, a nasze rozliczenia z Telefoniką – dotyczące np. bazy treningowej – są partnersko zarządzane.

Pomijając ten dług, jak wygląda ogólnie sytuacja finansowa Wisły? Zerknąłem do sprawozdania finansowego – strata była mniejsza niż rok wcześniej.

Zgadza się. Strata za ubiegły rok wynikała m.in. z odpisów księgowych, w tym wspomnianego długu. Przebywanie w pierwszej lidze generuje określone obciążenia – szczególnie przy niskich wpływach z praw telewizyjnych, a wysokiej inflacji. Dla klubu takiego jak Wisła to oznacza konieczność dokładania do budżetu – między 10 a 16 milionów złotych rocznie.

Obecnie sytuacja się poprawiła. Długi, które generujemy, to głównie zobowiązania właścicielskie – ja sam jako akcjonariusz i inwestor ponoszę główny ciężar finansowania. W pierwszym kwartale klub został dofinansowany przeze mnie kwotą ok. 4 milionów złotych, co pozwoliło ustabilizować sytuację i zabezpieczyć kluczowe wymagania licencyjne.

A co z długami zewnętrznymi – tymi, które nie są właścicielskie?

Takie również istnieją. Zarządzamy nimi ostrożnie, monitorujemy i rozliczamy zgodnie z realnymi możliwościami. Ich wartość oscyluje obecnie w granicach 30 milionów złotych. To są rzeczywiste zobowiązania Wisły jako spółki. Ale, co istotne, nie są one niespodzianką – mamy nad nimi kontrolę. Dla porównania – zobowiązania właścicielskie nie są przez nas traktowane jako dług wobec Wisły, potencjalni inwestorzy rozumieją, że ich wkład to część współodpowiedzialności za klub.

Wielu kibiców prosiło mnie, żebym zapytał o Twój status rozmów z panem Wojciechem Kwietniem. Czy coś się dzieje w tym temacie?

Byłem ostatnio na meczu Wieczystej. Było sporo spekulacji, że siedziałem na trybunach z resztą kibiców, a nie w loży. Wiedziałem, że Wojciech jest w Londynie, więc nie planowaliśmy spotkania. Wcześniej wymieniliśmy wiadomości SMS. Oboje mamy sporo na głowie. Jeśli będą jakiekolwiek konkrety, przekażemy informacje pod koniec sezonu – tak jak wcześniej zapowiadałem.

Czyli na ten moment tematu nie ma w ogóle? Czy po prostu jest w zawieszeniu?

Na ten moment temat jest w zawieszeniu i tak pozostanie do końca sezonu.

Co według Ciebie jest największą przeszkodą na drodze Wisły do awansu do Ekstraklasy? Kibice są, stadion jest, bogata historia jest. Wisła to uznana marka. W zasadzie macie wszystko do budowy wielkiego klubu, ale wyników ciągle brakuje.

Myślę, że musimy być wobec siebie brutalnie szczerzy – brakuje nam doświadczenia. Jest coś takiego jak „learning curve” – krzywa uczenia się. Mamy momenty, w których wygrywamy mecze, choć nie gramy najlepiej. W przeszłości bywało odwrotnie – świetna gra, ale brak wyniku. Obecnie uczymy się pragmatyzmu, który jest kluczowy na poziomie pierwszej ligi. Nie chodzi tylko o umiejętności – one są – ale o cwaniactwo, dojrzałość, umiejętność zarządzania grą w trudnych momentach. Wiele klubów, które przeszły przez tę ligę, mówiło, że to najtrudniejsze rozgrywki – pełne fizyczności, chaosu, braku płynności gry. Dlatego potrzebujemy jeszcze trochę czasu i doświadczenia.

Czy planujesz w najbliższej przyszłości zatrudnić sztuczną inteligencję w roli dyrektora sportowego odpowiedzialnego za transfery?

Nie. Na tym etapie nie planujemy czegoś takiego. Zgadzam się z tym, co mówił Bogusław Leśnodorski – w tym stanowisku kluczowe są umiejętności miękkie: znajomość języków, relacje z zawodnikami i agentami, zrozumienie kontekstu rodzinnego zawodnika. Tego nie da się przeliczyć w algorytmach. Dlatego dziś jesteśmy zadowoleni z pracy naszego dyrektora sportowego – widzimy jego rozwój, kończy kolejne kursy, rozumie piłkę i realia szatni. Dobrze sobie radzi i widzę w nim duży potencjał.

Zostanę jeszcze chwilę przy AI. Myślisz, że przy tym tempie rozwoju AI zawody takie jak tester, developer czy nawet jakiś support mogą wkrótce przestać być potrzebne?

Myślę, że wiele z tych zawodów ulegnie transformacji. Nadchodzi era low-code, a nawet no-code – czyli programowania bez kodowania. To nie znaczy, że programiści znikną, ale że ich rola się zmieni. Ludzie z kompetencjami logicznymi, znajomością testowania, bezpieczeństwa – nadal będą potrzebni. Tylko będą wykonywać inne zadania. Według raportu Światowego Forum Ekonomicznego, do 2030 roku powstanie netto kilka milionów nowych stanowisk pracy. Przyszłość należy do ludzi, którzy są elastyczni, potrafią się uczyć i adaptować. Nie chodzi o przywiązanie do konkretnego języka programowania, ale o sposób myślenia. Jeśli ktoś zna logikę, nauczy się nowego języka programowania czy narzędzia. To będzie inny świat pracy – moim zdaniem ekscytujący, dobrze wynagradzany i dostępny globalnie.

Czyli nie zostaniemy zastąpieni przez AI tylko będziemy z AI współpracować?

Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Liczę, że AI będzie wspierać ludzi, a nie ich wypierać.

Wrócę jeszcze do wywiadu u Pana Rymanowskiego. Powiedziałeś tam, że „jak się kogoś darzy szacunkiem, to mówi się mu prawdę”, więc uznałem, że warto zwrócić ci na to wagę i zapytać. Czy nie uważasz, że ostre potyczki słowne, a nawet epitety, które pojawiają się w Twoich wypowiedziach wobec kibiców czy dziennikarzy w mediach społecznościowych, nie przystoją właścicielowi dużego klubu jakim bez wątpienia jest Wisła?

To pytanie słyszałem już wielokrotnie. Rozumiem je. Ale mam na to swoją perspektywę. Dwa tygodnie przed nagrodą Young Global Leaders dostałem inne wyróżnienie – bardzo prestiżowe na polskim rynku biznesowym, przyznane przez przedstawicieli banków, dużych firm detalicznych i korporacji. Ich reakcje były entuzjastyczne. Pytali mnie: „Jak ty to robisz, że jesteś tak blisko ludzi i nadal skuteczny?”. Często ich pytam o zdanie, czy moją aktywność nie przeszkadza – jest wręcz przeciwnie.

Są dwie szkoły: jedna mówi, że prezes klubu takiego jak Wisła powinien być niedostępny, mieć 20 drzwi pośrednich, kontaktować się wyłącznie przez asystenta i mówić wyłącznie językiem PR-owca. A ja uważam, że taka sztuczna dyplomacja to czasem przejaw próżności. Kibice powinni wiedzieć, że prezes to też człowiek – który czuje, który reaguje, który też ma swoje granice. Czasami moje komentarze mają charakter dydaktyczny – chcę pokazać ludziom, co czuję, kiedy jestem atakowany. Uważam, że warto przełamywać ten stereotyp zarządu jako grupy ludzi z marmuru.

Czyli nie żałujesz tych wypowiedzi?

W 99% przypadków zrobiłbym to samo. Może dwa razy zachowałbym się inaczej – głównie dlatego, że żona mnie potem zrugała. Ale naprawdę trudno byłoby mnie zmienić. Jestem autentyczny i uważam, że czasem trzeba pokazać emocje.

Żona czuwa nad Twoimi wypowiedziami?

Zdecydowanie. Jeśli przesadzę, to słyszę to od razu. To taki naturalny mechanizm kontroli społecznej – i dobrze.

Uważasz, że znasz się na piłce nożnej? Pytam, bo w jednej z tych potyczek w mediach społecznościowych ktoś zarzucił Ci, że nie wiesz, co robisz.

Myślę, że daleko mi jeszcze do sukcesu – mimo zdobycia Pucharu Polski i innych osiągnięć. W Wiśle Kraków zawsze będzie niedosyt. Ale jeśli pytasz, czy jestem merytorycznie przygotowany, to odpowiem: tak. Uprawiałem piłkę nożną przez 19 lat – grałem na poziomie zbliżonym wówczas do CLJ i w kadrze U-19, zdobywałem mistrzostwa Polski w AZS. Znam tę dyscyplinę od środka.

Regularnie rozmawiam z właścicielami dużych klubów na świecie – na forum spotykam się z prezesami lig angielskich, włoskich czy hiszpańskich. Czytam wszystko, co jest wartościowe w temacie piłki, analizuję raporty, wskaźniki, obserwuję trendy. Poświęciłem bardzo dużo czasu, by naprawdę zrozumieć, jak działa ten sport.

Jasne, sukcesy są ważne – ale nie są jedynym miernikiem wiedzy. Moim zdaniem mam dziś wystarczającą wiedzę, by podejmować trafne decyzje sportowe.

Jak układają się Twoje relacje ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków? Pytam, bo pojawiały się zarzuty, że „bratasz się z ludźmi z maczetami”.

Powiem to jasno – Wisła Kraków ma jednych z najlepszych kibiców w Polsce. W naszym stowarzyszeniu Socios są zarówno ultrasi, jak i biznesmeni. To ewenement na skalę kraju – żadna inna drużyna nie ma tak licznej i zorganizowanej grupy wspierającej.

Od 2019 roku ja i moja firma wspiera Socios. To organizacja, która realizuje strategiczne projekty dla Wisły. Osobiście jestem członkiem i od lat wspieram działania, które mają sens biznesowy i rozwojowy.

Co ważne: Socios nie istnieje by „płacić” pensje zawodnikom. Inwestują w boiska, akcje charytatywne, kubki wielokrotnego użytku, projekty medyczne. Ich raportowanie finansowe przypomina poziom spółek giełdowych – pełna transparentność i profesjonalizm.

Wisła Kraków
Wisła Kraków

Czy Wisła byłaby w stanie funkcjonować bez Socios?

Oczywiście, że w pewnej formie tak. Ale Socios to dla nas kluczowy partner – szczególnie w projektach rozwojowych. Wspomogli nas m.in. w sytuacji, gdy musieliśmy spełnić wymagania licencyjne UEFA – bez nich pewnie nie dalibyśmy rady. Ta współpraca działa, bo obie strony mają jasno określone cele.

A co z ultrasami i kontrowersjami wokół kibiców? Jak reagujesz na te problemy wyjazdowe?

Nie wyobrażam sobie, by generalizować i oceniać całą grupę przez pryzmat pojedynczych incydentów. W krakowskim klubie jestem szósty rok – w różnych rolach. Nigdy nie czułem się zagrożony, nigdy nie spotkałem nikogo z „maczetą”. To mit.

Oczywiście są sytuacje jak incydent w Białymstoku. One nie powinny mieć miejsca. Ale to nie zmienia faktu, że na stadionie mamy rekordowe liczby dzieci, rodzin, zero problemów z  bezpieczeństwem.

Moim zdaniem trzeba dążyć do dialogu. Zakazy wyjazdowe nie budują niczego – ani atmosfery, ani przychodów dla gospodarzy. To absurd, że kluby rezygnują z setek lub tysięcy przyjezdnych kibiców, którzy mogliby zostawić pieniądze i wnieść emocje. Trzeba odwagi, by to zmienić – ale jestem gotów, by o tym rozmawiać i działać.

Czy masz obecnie narzędzia, by wpłynąć na PZPN, który mógłby z kolei wpłynąć na kluby by te zmieniły podejście do wyjazdów dla kibiców Wisły?

To nie jest takie proste. W Polsce wiele decyzji w tej sprawie opiera się na przepisach o bezpieczeństwie imprez masowych. Nawet jeśli PZPN ma dobrą wolę, często to policja lub lokalni organizatorzy uznają, że zagrożenie jest zbyt duże – i wtedy nikt nie chce brać za to odpowiedzialności.

Uważam jednak, że potrzebna jest odwaga po stronie prezesów klubów, by powiedzieć wspólnie: „Dość”. Pamiętam mecz z Podbeskidziem – kiedy mogliśmy pojechać, to chyba 3,5 tysiąca kibiców Wisły zrobiło tam święto. Rok później – cisza, smutek, zero atmosfery. Wszyscy byli rozczarowani, łącznie z gospodarzami. To nie ma sensu.

Jeśli nawet są jakieś kwestie nieformalne, które trzeba rozwiązać – to każda kara ma swój kres. Mijają dwa lata i może czas dać ludziom spokój, a klubom możliwość normalnego funkcjonowania.

Jaka jest teraz rola Kuby Błaszczykowskiego w klubie?

Kuba jest członkiem Rady Nadzorczej i akcjonariuszem Wisły. Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że się kolegujemy – mamy dobry kontakt, konsultujemy ważne decyzje.

Na moją prośbę utrzymaliśmy w statucie zapis, że większe decyzje finansowe są opiniowane przez Radę. Przedstawiam projekt, szacuję koszty – a potem głosujemy. Formalnie, jako większościowy udziałowiec, mógłbym sam wszystko przegłosować, ale w praktyce zależy mi na wspólnej ocenie.

Kuba nie jest może frontmanem, jak to sam określił, ale jego rola w klubie jest ważna. Wspiera mnie, doradza, jest częścią tego projektu. Kto jak nie on?

Ma jakiś wpływ na decyzje sportowe?

Tak jak każdy członek Rady – może wyrazić swoją opinię. Natomiast decyzje podejmuje klub, po konsultacjach. Kuba nie narzuca, nie ingeruje – ale dzieli się doświadczeniem i wiedzą, które są bezcenne.

A co z Paolo Urferem? Podobno prowadziliście z nim rozmowy na temat przejęcia Wisły zanim przejął Lechię.

Aby była jasność – pierwsza informacja o jego obecności u nas wyszła nie ode mnie, tylko od niego samego. W wywiadzie powiedział, że Lechia Gdańsk była zawsze jego pierwszym wyborem – ale, jak wiemy, podobnie mówił też o innych klubach.

Nie mam nic przeciwko niemu ani Lechii – wręcz przeciwnie, życzę im powodzenia. Jednak u nas, na ostatnim etapie procesu weryfikacyjnego i uzyskaliśmy dla niej tzw. red flag, współpraca nie przeszła – i to była nasza decyzja. Uznaliśmy, że nie chcemy tego kontynuować.

Gdybyście się dogadali, to dziś to Wisła byłaby klubem Paolo Urfera i Jarosława Królewskiego czy tylko Paolo Urfera?

Trudno powiedzieć. Negocjacje nie zostały dokończone. W domyśle miał zostać głównym inwestorem – ale myślę, że ta decyzja była słuszna.

Wspominałeś o rozmowach sponsorskich. Możesz coś więcej zdradzić?

Na pewno zmieni się sponsor techniczny – jeszcze nie wiemy, czy zostaniemy z obecnym, ale nowa umowa będzie prawie dwukrotnie lepsza. To duży sukces negocjacyjny.

Prowadzimy też rozmowy z potencjalnymi inwestorami – są to tzw. Angels, ludzie, którzy nie tylko chcą inwestować pieniądze, ale i uczestniczyć w ambitnym projekcie. Pracuję nad tym, by Wisła była widoczna i atrakcyjna dla partnerów.

Na koniec najważniejsze pytanie – czy Wisła zagra po tym sezonie w Ekstraklasie?

Mam ogromną nadzieję, że tak. Życzę tego sobie, drużynie, kibicom i całemu klubowi. A jeśli się nie uda – to po prostu potraktujemy to jako kolejne wyzwanie do pokonania.

I ostatnie, już luźne – który klub jest starszy: Wisła czy Cracovia?

Uważam, że powinniśmy uznać remis. Daty są niedookreślone, brakuje jednoznacznych dowodów. Oba kluby są równie stare i zasłużone dla Krakowa.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze